Mariusz Max Kolonko Mariusz Max Kolonko
511
BLOG

GLADIATOR CESARZA czyli jak Sikorski mógł zostać Prezydentem

Mariusz Max Kolonko Mariusz Max Kolonko Polityka Obserwuj notkę 29

(Poniższy tekst powstał po prawyborach i został przesłany do dzialu Opinie jednej z czołowych polskich gazet. Tekst nie doczekał się publikacji).

 
Wzorowany na amerykańskiej tradycji politycznej prawyborczy show Platformy Obywatelskiej  był zdumiewającym hocus-pocus. Oto kiludziesięciotysięcznej partii politycznej udało się zaserwować 38. milionowemu narodowi polityczny teleturniej transmitowany w swym finale przez wszystkie stacje informacyjne kraju. Naród otrzymał poczucie uczestnictwa w demokratycznym procesie wyborczym kandydatów rządzącej partii. Partia otrzymała do ręki - pół darmo - medialny megafon. Kowalski dowiedział się m.in., że kandydat Komorowski poznał żonę w harcerstwie, a dla żony kandydata Sikorskiego język polski szeleści. 
 
Nużące i sztywne widowisko telewizyjne, które z prawyborczą debatą amerykańską miało tyle wspólnego co pasta do butów z podłogą, złapał w TVP Info mniej widzów, niż piosenkarka Natalia Lesz przewracająca się na YouTube w łóżku wyłożonym piórami.
 
Medialni grotołazi złapali za telefon i jęli się piąć po teczkach mrocznych archiwów Oxfordu blokując na kilka godzin centralę uniwersytetu. W Bydgoszczy ktoś daremnie szukał sprawcy wybitej 30 lat temu szyby przy boisku ogólniaka, gdzie z Sikorskim graliśmy po lekcjach w nogę.
 
Tymczasem, jak w Rzymie gladiatorów, jeden z walczących, jeszcze przed walką miał podcięte żyły. Ustawienie Sikorskiego na prezydenckiej arenie wymierzone było w reelekcję Kaczyńskiego w oczekiwaniu na spodziewaną kanonadę wyniszczającą obu panów do której rychło doszło ( „haki na Sikorskiego”) ale z której Prezydent szybko się wycofał. Gladiator cesarza otrzymał wtedy drugą misję: wypromować właściwego kandydata partii. Zwycięstwo konkurenta Sikorskiego było zamierzone jednak  nie: ustawione. Rzucona w Sikorskiego zachęta cesarza: walcz! była w istocie wezwaniem do spełnienia partyjnego obowiązku i honorowej ofiary pro partia bono.
 
Wydaje się mało prawdopodobne, żeby Sikorski nadchodzącego rezultatu tej politycznej maskarady nie widział i nie wiedział, że z punktu widzenia amerykańskich kampanii wyborczych  miał w prawyborach dwa momenty w których mógł nieoczekiwanie stać się polskim Maximusem - zwycięskim ulubieńcem tłumów znanym z oskarowego filmu Ridley Scotta, Gladiator.
 
Groźba bojkotu prawyborów
 
Była to groźba realna, którą Sikorski rozważał i sygnalizował domagając się telewizyjnej debaty. Był to bunt przeciwko regułom gry, które każą mu polec. Decydując się na bojkot prawyborów pod takim czy innym pretekstem Sikorski musiałby jednak pogodzić się z niemożnością pokonania przeciwnika, a to w przypadku tego polityka wydaje się być ambicjonalnym no-no.
 
Kontynuacja walki o prezydenturę z pominięciem prawyborów – w warunkach europejskich partii politycznych stosujących, odmiennie niż w Ameryce, silną dyscyplinę partyjną - oznaczałaby także sprzeniewierzenie się własnej partii i groźbę stoczenia sie w polityczny niebyt, który wypominał mu niegdyś prezydent Kaczyński. W swej partii politycznej Sikorski otrzymałby przydomek, który już kiedyś dała mu bezpieka: bastard (bękart). Teraz jednak byłby to bękart, który sprzeniewierzył się dyscyplinie partyjnej wykonując polityczny fikołek dla dobra mas.  
 
Sikorski stałby się kandydatem niezależnym, na wysokim stanowisku w rządzącej partii politycznej; taką Hillary Clinton w spodniach, która choć w prawyborach była przekleństwem Obamy, zmusiła go do tolerancji i ustępstw zachowując niezależność i egzystencję na drabinie politycznej władzy jako Sekretarz Stanu. Jakiekolwiek próby zdjęcia go z tej drabiny byłyby dla premiera ryzkowne i nie sądzę, żeby były warte zachodu: Sikorski stałby się wtedy politycznym męczennikiem, doskonale uzupełniając swój polityczny życiorys i podnosząc swoją pozycję w rankingach - to jest o tyle, o ile potrafiłby poskromić  swą ambitną i wyposażoną w politycznego zęba żonę trzymając ją z dala od polityki i mediów. Polska jak i Ameryka ma poważny kłopot z akceptacją na prezydenta zarówno rozwodnika jak i żony prezydenta mówiącej z obcym akcentem. 
 
Sikorski znajdowałby się zatem w politycznej próżni ale nie groziłby mu niebyt - każda próba odsunięcia go ze stanowiska czyniłaby z niego populistycznego kandydata narodu, który w swej masie, podobnie jak i naród Waszyngtona, lubi czarne konie. PO byłoby dla Sikorskiego jak statek, który wiezie niechciany towar ale którego nie może się pozbyć. Przyjęcie takiej strategii prezydenckiej kampanii oznaczałoby też konieczność otwarcia się Sikorskiego na PIS i SLD, co co dla polityka kompromisu, którym każdy prezydent być powinien, wchodziłoby już w rachubę i pozbawiłoby go archaicznego imagu wojującego antykomunisty. Już w tej chwili Sikorski jest politykiem zabierającym głosy prezydenckiemu kandydatowi własnej partii. Z tego powodu zarówno prezydent jak i SLD powinni zabiegać o utrzymanie Sikorskiego na politycznej scenie widząc w nim bardziej sprzymierzeńca, niż konkurenta. Niezależny i otwarty do rozmów Sikorski byłby dla koalicji graczem, którego lepiej mieć przy sobie, niż przeciwko sobie.  
 
Mity i reality
 
Politycy Platformy umiejętnie lansują obraz Polski jako „7. potęgi gospodarczej Europy” przypominając wynik PKB pozycjonujący Polskę wśród europejskich tygrysów. Miliarder Ross Perot, kandydując w wyborach prezydenckich w 1996 roku obalał podobne mity paradoksem ekonomii: „jeżeli fabryka produkuje jeden długopis rocznie, a drugiego roku wyprodukuje dwa długopisy - jest to w księgach rachunkowych wzrost o 100 % . Ale są to ciągle tylko dwa długopisy.”- mawiał.
 
Poczucie dysonansu między deklaracjami polityków, a prozą życia polskiego „Joe The Plumber” ( Janka Hydraulika ) odczuwaną przez polskie społeczeństwo, jest jednym z kluczy do prezydenckiego pałacu. Polska nie potrzebuje prezydenta-szefa MSZ gwarantującego „Polskę eksportową” - to gwarantować powinien szef MSZ. Polska potrzebuje reprezentanta narodu, walczącego o życie zwykłych ludzi w zwykłym kraju; zwykłego człowieka, jednego z nas (albo kogoś, kto przynajmniej takie sprawia wrażenie...).
 
Aby takim kandydatem być Sikorski musiałby porzucić partyjny scenariusz, a zamiast przewracać w debacie kartki z przemówieniem rysującym wizję polskiego supermocarstwa, mówić z głowy do narodu jak Obama do tłumów w Chicago: o płacach, pracy, portfelach i pustych kieszeniach. Podobny błąd popełniła Hilary Clinton w wywiadzie dla ABC rozpoczynając prawyborczy wyścig od deklaracji „prezydentury, która odbuduje opinię Ameryki na świecie” co w sumie kosztowało ją prawybory w Iowa.
 
I ty zostaniesz prezydentem
 
W amerykańskich warunkach przyjmuje się, że potrzeba $100 mln, żeby kandydować w prezydenckich wyborach - kilka razy więcej, żeby je wygrać. W polskiej rzeczywistości politycznej potrzeba zaledwie ok. $ 5 mln dolarów, żeby zalać telewizje reklamówkami wyborczymi i drugie tyle, żeby przeprowadzić zgrabną, merytoryczną kampanię wyborczą na 38. milionowym narodzie. Dziś jest już w Polsce wielu biznesmenów, którzy co roku zostawiają połowę tych kwot w Las Vegas ale mało jest możliwości wpuszczenia takich kwot w krwiobieg polityki. W Ameryce przepływ pieniędzy do kandydatów umożliwiają zwolnione z podatków tzw. 527-ki, grupy interesu, które mają prawo zbierać pieniądze na wybranego kandydata o ile robią to bez współdziału z partią polityczną bądź samym kadydatem i ok. 1500 prywatnych organizacji akcji politycznej (PAC) wspieranych przez 17 tysięcy lobbystów Kongresu. W Polsce lobby biznesu nie powinno być przez politykę prześladowane - a przyciągane, pozwalając ustrzec naród przed władzą sprawnie zarządzanych, politycznych koterii. 
 
Systemy polityczne Polski i USA, mimo podobieństw, są odmienne ale obydwa narody są zbliżone światopoglądowo. W Ameryce 70 % społeczeństwa ocenia się jako konswerwatywno-centrowe. Zródła sukcesu politycznego Platformy Obywatelskiej biją z tej samej skały co źródła porażki wyborczej Busha: Obama wygrał dzięki zniechęceniu centrum do rządów konserwatywnych przywódców kraju.
 
Prawybory PO w Polsce, choć ożywiające scenę polityczną, nie mają jednak z amerykańskimi prawyborami wiele wspólnego. W amerykańskim systemie politycznym, gdzie prezydentem - jak śpiewał John Mellencamp w Pink Houses ”możesz być i ty”, w prawyborach udział biorą wyborcy, nie: aparat partyjny. W Polsce samo posądzenie o aspiracje prezydenckie może relegować dziennikarza z pracy, być powodem ostracyzmu politycznego, społecznego i oskarżeń o nadmiar chorobliwych ambicji, choć przecież prezydentura nie powinna być tylko przywilejem polityków. Najwyższy urząd winien być marzeniem, które może być udziałem każdego: lekarza czy nauczycielki, dziennikarza czy stolarza, prawnika czy ekonomistki, powodem do dumy wynikającej z chęci walki o lepszy kraj, mantrą powtarzaną każdemu dziecku przy każdej okazji: You can be the President! ( I ty możesz zozstać prezydentem).  Tego co było także inspiracją prezydenta Obamy i pokolenia spod znaku Yes We Can.
 
Mariusz Max Kolonko

.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka